Niedawno pewna osoba poprosiła mnie o przetłumaczenie angielskiego wyrazu „potluck”. Odpowiedziałem – zgodnie z prawdą – że nie znam takiego słowa. Zdziwienie tej osoby było ogromne. „Ale przecież jesteś tłumaczem angielskiego!”, usłyszałem.

Zgadza się: jestem tłumaczem. Ale to nie znaczy, że jestem chodzącym słownikiem.

Język angielski zawiera ogrom słów. Nie sposób nawet podać jakiejś konkretnej liczby wszystkich wyrazów. Na jakiej podstawie zresztą należałoby ją określić? Czy liczyć z osobna każdą odmianę tego samego wyrazu (drive–drives–drove), czy traktować je jako jeden wyraz? A co zrobić z wyrażeniami gwarowymi i slangowymi? Niektórzy szacują, że język angielski ma około miliona słów, ale jest to bardzo nieprecyzyjna, orientacyjna liczba. Druga edycja słownika Oxford English Dictionary zawiera ponad 470 000 wpisów. W języku angielskim nowych słów cały czas przybywa, niektóre zmieniają, tracą albo zyskują nowe znaczenia. Oczekiwanie wobec tłumacza języka angielskiego, aby znał na wyrywki znaczenie absolutnie każdego wyrazu czy wyrażenia, jest zatem rozbrajające.

Oczywiście prawdą jest, że zawodowy tłumacz angielskiego posiada większy zasób słownictwa w tym języku niż osoba parająca się innym zajęciem. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Jednak zawód tłumacza nie polega na posiadaniu wiedzy czysto słownikowej i recytowaniu na wyrywki różnorakich terminów. W odpowiedzi na pytanie o znaczenie słowa „potluck” mogłem się zrewanżować pytaniem o znaczenie słowa „poszur”. Nie znacie? Ale przecież to polski wyraz! No właśnie. 🙂

Każde nowe słowo można (i należy!) wyszukać w odpowiednim słowniku. Wyszukiwanie stanowi ogromną część pracy każdego tłumacza i jest to niesłychanie ważna kwestia. Trzeba wiedzieć, jak i gdzie szukać, aby znaleźć najlepsze rezultaty. Istotne jest dokładne sprawdzanie i krytyczne podejście nawet do najbardziej zaufanych źródeł. Najlepiej jest sprawdzać ten sam termin w kilku słownikach lub encyklopediach i porównywać wyniki. Dobrym zwyczajem jest również wpisywanie w wyszukiwarkę internetową całego fragmentu do przetłumaczenia (maksymalnie kilku wyrazów) i sprawdzanie, w  jakich kontekstach jest ono używane na świecie. Pomagają również konsultacje z innymi tłumaczami lub osobami posiadającymi wiedzę związaną z tematyką naszego tłumaczenia.  Niemożliwe jest, aby tłumacz był alfą i omegą w absolutnie każdej dziedzinie, z jaką przyjdzie mu się zetknąć podczas pracy. Mało tego: nawet tłumacze specjalizujący się tylko w jednej konkretnej dziedzinie, np. elektronice, nie znają wszystkiego na pamięć i czasami muszą sprawdzić jakieś nowe słowo lub odświeżyć dawno niewykorzystywaną wiedzę. Nie jesteśmy wszak komputerami (które przecież też czasami zawodzą).

Tak naprawdę tłumacz musi wykazywać się nie tyle znajomością słownictwa czy specyficznej dla danej dziedziny terminologii, co opanowaniem języka w takim stopniu, aby go po prostu czuć i rozumieć. To zrozumienie i wyczucie języka obcego, umiejętność rozumienia niuansów, kulturowych kontekstów i specyficznych dla danego języka zwyczajów nie jest czymś, co można szybko znaleźć w internecie – trzeba tę umiejętność rozwijać latami i nieustannie pracować nad doskonaleniem swobody w posługiwaniu się tym językiem. I właśnie to jest największym atutem każdego tłumacza. Nie podrobi tego żadne automatyczne narzędzie (i miejmy nadzieję, że nieprędko osiągną one tak zaawansowany poziom). Zasób słownictwa tłumacza poszerza się naturalnie i niejako samoczynnie, ale nigdy nie osiągnie on poziomu „chodzącego słownika”. Zresztą — każdy słownik i tak jest już nieaktualny w momencie jego wydania.  🙂

Facebook
Twitter
LinkedIn