Pierwszą rzeczą, którą wypada powiedzieć o lokalizacji, jest to, że polega na dostosowaniu materiałów do konkretnej grupy odbiorców. Owo dostosowanie to coś znacznie więcej niż samo tłumaczenie, gdyż to bardzo często okazuje się niewystarczające. Oprócz poprawności merytorycznej i językowej, tekst musi brzmieć naturalnie dla odbiorcy, nie może wprawiać go w zakłopotanie, ani wymagać wkładania nadmiernego wysiłku (na przykład poprzez sprawdzenie znaczeń czy odniesień), aby można go było zrozumieć.
Obszarem, w którym lokalizacja może odegrać kluczową wręcz rolę, jest nazewnictwo. Wszyscy na pewno kojarzymy żarówki Osram. W Polsce przez długi czas nazwa ta wywoływała uśmiech. Na świecie takich przykładów są setki. Często dystrybuowane produkty wchodzą na rynki lokalne pod nazwami, których nawet nie odważę się tłumaczyć. Spójrzmy choćby na takie przykłady, jak Cemen Dip, Breast Munchies, Only Puke, Pee Cola, Shitto Sauce czy Swallow Balls. Niestety, tego rodzaju wpadki nie są zarezerwowane wyłącznie do produktów spożywczych. Istnieje produkt o dwuznacznej nazwie Golden Shower, który okazuje się być fajerwerkami. Firma Granit wypuściła na rynek lampę o nazwie Prick (co po szwedzku oznacza kropkę, ale niestety po angielsku już nie). Nokia Lumia, zgodnie ze znaczeniem nazwy modelu w hiszpańskim slangu, mogła wydawać się być kierowana do przedstawicielek najstarszego zawodu świata. Problemem bywają też nie tylko nazwy produktów, ale też firm. Analtech to firma biotechnologiczna ze stanu Delaware. Z kolei w stanie Tennessee działa Hooker’s Funeral Home. Paznokcie można zrobić w salonie o nazwie Hand Job. Znany jest też sklep, którego neon trafił na liczne memy, a mianowicie KIDSEXCHANGE. Oczywiście przykłady nawiązujące do seksu najbardziej przemawiają do wyobraźni i mogą mieć najpoważniejsze konsekwencje, ale trafiają się też inne, chociażby kamieniarz działający pod nazwą Let’s Get Stoned, Inc.
Takich problemów nie uniknęli też producenci samochodów. Bez zagłębiania się w szczegóły wspomnę tylko, że na konkretnych rynkach ciężko było na poważnie reklamować takie modele, jak Suzuki Brat (angielski), Mitsubishi Pajero (hiszpański), Mazda Laputa (hiszpański), Chevrolet Nova (po hiszpańsku „no va” oznacza tyle, co „nie działa”), Toyota MR2 (po francusku ma taką samą wymowę, jak „merde”), Fiat Uno (po fińsku „uno” to „głupiec”). Przykładami, jak należy to robić, są choćby Honda Jazz, która miała pierwotnie nosić nazwę Fitta (co w językach skandynawskich jest nieeleganckim określeniem kobiecych narządów), Rolls-Royce Silver Shadow (który miał nazywać się Silver Mist, ale ten drugi człon w języku niemieckim ma niezbyt korzystne znaczenie), czy Hyundai Kona, sprzedawany w Portugalii jako Kauai z podobnego powodu, co wyżej wspomniany model Hondy.
Usługi lokalizacji obejmują między innymi tego typu weryfikację. Podobne konsultacje często zlecają największe firmy z przeróżnych branż, zdając sobie sprawę z tego, że bez znajomości kultury i języka (w tym bardzo często wulgaryzmów, których nie znajdzie się w słownikach) można zainwestować ogromne pieniądze w produkt, który przez takie błędy czy niedopatrzenia nie ma szans odnieść sukcesu, a przynajmniej ma trudniej.
To jeden z przykładów na to, czym jest i jak działa lokalizacja. Tłumacze wykonują tę pracę w zasadzie nieustannie. Wymaga ona nie tylko znajomości języka, ale przede wszystkim kultury kraju źródłowego i docelowego, jak również umiejętności „wyczuwania” smaczków językowych, nawiązań, a nade wszystko śledzenia (często na bieżąco) kultury oraz tego, czym dziś żyje dany kraj. W pozostałych tekstach z tej serii spróbujemy przyjrzeć się innym ciekawym i często problematycznym zagadnieniom związanym z lokalizacją.