Od pół roku pracuję jako tłumacz języka angielskiego. Wciąż jestem jeszcze żółtodziobem, ale na przestrzeni tych kilku miesięcy zdobyłem już ogrom nowej wiedzy i umiejętności. Opiszę teraz to, co na początku mojej pracy najbardziej mnie zaskoczyło i na co należy zwracać szczególną uwagę.
Co mnie zaskoczyło:
Moja własna nieznajomość reguł języka ojczystego. Tak jest, przyznaję się bez bicia. Zaskoczyło mnie, jak wielu rzeczy nie wiem, oraz ile błędów popełniam „od zawsze”, bo nikt nigdy mi ich nie wytknął. Oto rzeczy, które mnie najbardziej zaskoczyły: „odnośnie do” używane zamiast „odnośnie”, rozróżnienie niektórych skrótów, których używałem błędnie (np. „min” oraz „min.”), różnice między zastosowaniem „także”, „tak że” i „tak, że”. Każdy początkujący tłumacz doświadcza tego inaczej, jednak zawsze znajdzie się coś, co robimy źle, albo czego po prostu nie wiemy. Tego typu zaskakujących informacji może być mnóstwo i każdą należy brać sobie do serca.
Myślniki. Nie wiedziałem, że istnieje coś więcej oprócz zwykłego myślnika obecnego na każdej klawiaturze, który – jak się okazało – wcale nie jest myślnikiem, tylko dywizem. Oprócz dywizu (-) istnieje jeszcze półpauza (–) i pauza (—), która jest prawdziwym myślnikiem. Przy okazji dowiedziałem się też o istnieniu tzw. Alt-kodów (Alt codes), czyli kodów na wstawianie rozmaitych znaków. Jeśli to dla was nowy temat, polecam się z nim zapoznać. Bardzo ważna i niezwykle pomocna rzecz.
Przecinki. Temat-rzeka. Niemal wszyscy źle stawiają przecinki. Ciągle jeszcze uczę się tych zasad. Najgorsze są różnice między regułami stawiania przecinków w polskim a w angielskim, bo wprowadzają straszne zamieszanie. Trzeba się z tym bardzo pilnować i ciągle pogłębiać swoją wiedzę na ten temat.
Pamięci tłumaczeń/TM. Absolutnie niezbędne i genialne rozwiązanie. Bardzo ułatwia i przyspiesza pracę. Dobrze jest od samego początku wyrobić sobie nawyk sprawdzania WSZYSTKIEGO w pamięci tłumaczeń, głównie po to, aby nie wprowadzać zamieszania w terminologii klienta (np. nie zmienić nazwy działu firmy). Te same wyrazy i terminy mogą brzmieć inaczej zależnie od preferencji klienta. „Consumer” u jednego klienta będzie tłumaczony jako „klient”, a u innego już jako „konsument”.
Wymagane tempo. Jest o wiele szybsze, niż sądziłem – więcej na ten temat później.
Literówki i niedociągnięcia w moim pisaniu. Myślałem, że jestem niezły w tym temacie. Nic z tych rzeczy. Szybko okazało się, że pisząc, robiłem sporo błędów, których kompletnie nie dostrzegałem: gubiłem „ogonki” w polskich literach (najczęściej wychodziło mi e zamiast ę), stosowałem złe przypadki (częsty efekt „wracania się” i wprowadzania zmian w części zdania!), przeinaczałem wartości liczbowe (ciągle jeszcze mi się to zdarza) itp. Tłumacz musi być uważny i spostrzegawczy, aby wyłapywać tego typu błędy.
Co jest ważne:
Tempo. Wymagane tempo pracy tłumacza jest o wiele szybsze, niż można się spodziewać. Z początku może być to lekko deprymujące, ale nie należy się tym zamartwiać. Tempo pracy poprawia się z czasem i dzieje się to niejako „samoczynnie”. Można również spróbować poprawić szybkość pisania na klawiaturze, jeśli uważamy, że powinniśmy się jednak trochę podciągnąć w tym temacie (polecam stronę 10fastfingers.com). Jednak na początku o wiele ważniejsza jest dbałość o…
Jakość. Najważniejsze są następujące zasady:
1. Pracuj tak, aby nie mieć sobie niczego do zarzucenia. Dawaj z siebie zawsze maksimum i nie podchodź niedbale do tłumaczenia.
2. Myśl podczas pisania. Czy to, co przed chwilą napisałeś, ma w ogóle jakiś sens? (np. jeśli cały tekst dotyczy urządzeń elektrycznych, „Earth” najprawdopodobniej nie oznacza Ziemi, tylko uziemienie) Masa błędów powstaje właśnie z takiego bezmyślnego „wpadania w trans” i kopiowania tego, co jest w źródle.
3. Sprawdzaj po sobie. Praktycznie zawsze coś się znajdzie: przeoczona wcześniej literówka, inny pomysł na sformułowanie tłumaczenia, które jednak Ci się nie podoba przy drugim spojrzeniu itp.
Dokładne oddanie tekstu źródłowego. Chodzi głównie o to, żeby nie zmieniać znaczenia. Mój ulubiony przykład to polski wyraz „obudowa”. Jak przetłumaczyć go na angielski? Ano właśnie: nie ma jednej, uniwersalnej opcji. Oto niektóre z wariantów tłumaczenia „obudowy”: enclosure, package, housing, bolster, body, shell, casing. Każde słowo oznacza inny rodzaj obudowy i jest stosowane w innych kontekstach. Zależnie od tego, o czym piszemy, powinniśmy dokładnie sprawdzać, czy na pewno stosujemy właściwą terminologię w języku docelowym.
Tagi. Malutkie elementy o ogromnym znaczeniu. Od samego początku trzeba zwracać na nie szczególną uwagę i nie pomijać ani jednego taga! Z pomocą przychodzi tutaj funkcja „transcheck” wielu programów dla tłumaczy, która automatycznie sprawdza, czy na pewno skopiowaliśmy wszystkie tagi do tłumaczenia.
Nie zmyślamy. To naprawdę kluczowa sprawa. Jeśli nie wiemy, co oznacza dany fragment, i za nic w świecie nie możemy tego nigdzie znaleźć, nie zmyślajmy. Najlepiej jest powiadomić pracodawcę/klienta o takiej sytuacji i poprosić o wyjaśnienie niepewnego fragmentu.
Pokora. Nikt nie lubi wytykania mu błędów. To normalna, ludzka reakcja. W pracy tłumacza trzeba jednak schować ego do kieszeni i pokornie przyjmować konstruktywną krytykę. Każdy wytknięty błąd lub niedociągnięcie należy zapamiętać (a najlepiej gdzieś go sobie zapisać!) i bardzo się starać, aby nigdy go już nie powtórzyć. Nie ma co się obrażać, bo nie taki jest cel osoby, która wytyka nam błąd – chodzi o poprawienie jakości naszych tłumaczeń. Tak naprawdę możemy tylko na tym zyskać. 🙂